~
ROZDZIAŁ XI ~
-
Suho! Zatrzymaj się! - Wrzasnął za mną Kris, na co jeszcze tylko
przyśpieszyłem. - Cholera jasna, uważaj!
Nie zauważyłem na co wbiegłem i przez chwilę nie zrozumiałem o
co mu chodzi. Dopiero lądując na dupie, załapałem. Cały tułów
miałem upaprany jakąś dziwną mazią... o ile można to coś
nazwać mazią. Podniosłem rękę i obejrzałem ją dokładnie.
Fuuuj..., jęknąłem w duchu i spróbowałem wstać, co
poskutkowało kolejną glebą. Rozejrzałem się zrozpaczony i
spostrzegłem zniknięcie jasnowłosego.
- Co do cho... - Z chwilą gdy się
odezwałem, ni stąd ni zowąd pojawił się przede mną gigantyczny
czarny kruk, kracząc i atakując szponami. JA PIERDOLE, CO TO
JEST?! - Spojrzałem spanikowany na owe zwierze.
Drugą rzeczą, która pojawiła się nie wiadomo skąd było
zjawienie się jakichś dwóch zamaskowanych osób. Chwyciły mnie
pod ręce i wtoczyły do czarnej furgonetki. Nie byłem w stanie się
odezwać. Zasiadły na przednich miejscach i wywiozły w nieznane.
Nie mam pojęcia ile czasu minęło, ale musiałem przysnąć, bowiem
szarpnęło moim ciałem przy hamowaniu. Otworzyłem niemrawo oczy,
lecz chwilę później je zamknąłem. Nagłe otwarcie drzwi
furgonetki oraz ostry błysk światła zmusiły mnie bym zamknął
oczy z powrotem. Dwaj mężczyźni (stwierdziłem to po
przytłumionych głosach, które oddzielały bagażnik od kabiny
kierowców) wywlekli mnie z samochodu, zaciągając do środka gmachu
przypominającego XX-wieczny pałac. Bez zbędnego gadania,
wyjaśniania i oprowadzania zabrali mnie na piętro, gdzie wepchnęli
do łazienki.
-
Umyj się porządnie, ciuchy masz na pralce. Jak skończysz zapukaj
trzy razy w drzwi. - Powiedział jeden z mężczyzn, zamykając
drzwi.
-
Am, ok. - Tylko tyle byłem w stanie powiedzieć. Rozejrzałem się
po przestronnej łazience wciąż będąc w szoku. Całe to
zdarzenie, sytuacja, która miała miejsce nie mieściła mi się w
głowie. Zaczynałem żałować, że podsłuchiwałem. Podszedłem do
lustra i aż się siebie przestraszyłem. Cały byłem umorusany
ziemią, błotem, mazią i... krwią? Rozebrałem się szybko i
zacząłem szukać miejsca skaleczenia, lecz nic takiego nie
znalazłem. Nie czekając dłużej, niepewnie wszedłem pod prysznic
i odkręciłem kurek z gorącą wodą. Od razu poczułem się lepiej.
Uwinąłem
się w ciągu niecałych piętnastu minut. Z czegokolwiek była ta
maź, nie łatwo było ją zmyć. Była niczym skóra spider-mana.
Trzymało się cholerstwo i nie zamierzało puścić. Na szczęście
na półeczce leżał pumex, jakby ktoś przewidział co się może
stać.
Włożyłem
czyste ciuchy, które stanowczo nie należały do mnie i zapukałem
trzy razy w drzwi. Te uchyliły się i zostałem poprowadzony do
prowizorycznego salonu.
Na środku owego „salonu” stał
okrągły mahoniowy stół przy którym stało z co najmniej
dwadzieścia krzeseł. Przy trzech najbardziej wyróżniających się
spośród „tłumu”, siedział mężczyzna i dwie kobiety. Od razu
poznałem swą babcię. Zajmowała miejsce po prawej stronie
mężczyzny, natomiast druga z kobiet siedziała po lewej. Wydawała
się znajoma na tyle, bym mógł się dobrą chwilę zastanawiać kim
jest. Dopiero, gdy zsunęła kaptur zorientowałem się kto to. Z
wrażenia o mało co nie upadłem. Nie wiem czy byłem w większym
szoku, bo wiedziałem skąd ją znam czy, że nie zauważyłem
wcześniej jej dziwnego zachowania.
Mężczyźni,
którzy mnie przyprowadzili, skłonili się, zdjęli maski i znów
ponownie o mało co nie upadłem. Toż to byli jeszcze chłopcy! Obaj
wyglądali na góra szesnaście lat. Jęknąłem w duchu,
zastanawiając się o co tu chodzi. Zgubiłem się kompletnie, ale
nie dane mi było dłużej rozmyślać, bowiem jeden z chłopców
położył mi rękę na karku i dając nacisk na niego. Odruchowo się
wyprostowałem, patrząc na nich nie rozumiejąc.
- Pokłoń się. - Syknął drugi,
na co parsknąłem śmiechem.
-
Nie będę się nikomu kłaniać. Niby z jakiej racji? Może byście
mi wyjaśnili o co tu chodzi? Mam już dość tych wszystkich
tajemnic, kłamstw, spojrzeń. Wiem, że coś tu nie gra. Poza tym,
łatwo się domyślić, że jesteście w jakiejś organizacji. W
końcu to XXI wiek, w takich czasach to żadna nowość! Nie rozumiem
tylko dlaczego ja jestem w to zamieszany i czemu to ktoś
uwziął się na mnie? - To była ta chwila. Miałem już dość
ciągłego traktowania mnie jak kilkuletnie dziecko. Musiałem...
Nie, chciałem znać prawdę. - I co TY tu robisz? -
Spojrzałem na kobietę siedzącą po lewej stronie mężczyzny
totalnie się gubiąc.
-
Joonmyeonnie, rozumiem, że jesteś zdezorientowany, ale to nie jest
czas na kłótnie i dociekliwość. - Odezwała się kobieta
uspokajającym głosem.
-
Nie zgodzę się z Tobą Jisun. To właśnie jest TEN czas.
Skoro TO już się stało, skoro tyle już zobaczył i wciąż
żyje. Dobrze, że spotkania zawsze kończyły się tylko
na traceniu przytomności. - Odezwał się dotąd milczący
mężczyzna. Jego głos był spokojny, donośny, a jednocześnie
można było poczuć jak wibruje w całym pomieszczeniu, docierając
do wnętrza umysłu człowieka. Wskazał na puste krzesło stojące
naprzeciw starszyzny. - Usiądź. Elisabeth, przygotuj herbatę, leki
i lekki posiłek.
-
Nie będę brał niczego, co ma pomóc mi zapomnieć...
-
Spokojnie. To leki uśmierzające ból po wywrotkach. - Machnął
ręką, po czym ciocia zniknęła tak szybko jak się pojawiła. - Wy
dwaj... - Zwrócił się do dwóch chłopców. - Dziękuję za
przyprowadzenie Joonmyeona, teraz idźcie pilnować drzwi. Nikt nie
może tu wejść, jasne? - Obaj chłopcy skinęli głowami, założyli
maski i zmyli się czym prędzej, słuchając rozkazu. - A Ty... -
Wskazał na mnie, gdy tylko się usadowiłem. - Słuchaj, nie
przerywaj. Dowiesz się w tym momencie tyle, ile uznamy za stosowne.
Nie domagaj się chęci dowiedzenia się czegoś więcej. Gdy stąd
wyjdziesz masz zakaz mówienia co tu się odbyło komukolwiek. Możesz
zadać pytania jedynie rodzinie, nikomu więcej, zrozumiano?
-
Tak.
-
Opowiedzenie tego wcale nie jest takie proste jak może się wydawać,
ale spróbujmy. - W tym czasie, kiedy mężczyzna porozumiewał się
z kobietami, wróciła Elisabeth, stawiając przede mną talerz z
posiłkiem. Podziękowałem jej uśmiechem i wziąłem leki,
jednocześnie wsłuchując się w to, co ma do powiedzenia mężczyzna.
- Nazywam się Shin Sangwook. Jestem najstarszym kapłanem Rady
mającej na celu dobro świata ludzi, granicy i królestwa Saguenay.
Od lat staramy się, by między tymi światami panował pokój, a
stwory i zjawy nie przekraczały granicy. Niestety, od jakiegoś
czasu coraz więcej ich na ulicach. Wciąż nie ustaliliśmy pod
jakim względem otwierają się portale, które je przepuszczają.
Przeważnie był tylko jeden, który pojawiał się i znikał tylko
na wezwanie króla Saguena oraz Rady. Oczywiście nie same zjawy i
bestie żyją w owym królestwie. Są także elfy, fauny, centaury,
minotaury, pół-ludzie, hybrydy, chimery i inne różne stworzenia,
o których świat słyszał, ale nie widział. - Zamilkł na moment,
by wskazać po chwili na babcię. - Hajin jest najstarszą, tuż po
mnie i najwyższą kapłanką, szamanką oraz uzdrowicielką razem z
twoją ciocią Elisabeth. Jest twoją opiekunką, babcią
jednocześnie. Sprawuje nad Tobą pieczę, wtedy kiedy twoja mama nie
może. - Przy wspomnieniu drugiej kobiety, wskazał na osobę
siedzącą po swojej lewej stronie. - Jisun jest pośredniczką
między światami. Więcej czasu spędza w królestwie Saguenay niż
we własnym domu, bowiem tam, jest strażniczką granicy.
-
To dlatego nie można jej w pracy przeszkadzać... Myślałem, że
jest prawniczką, że ma sporo spraw na głowie, a ona... -
Spojrzałem na mamę z żalem, po czym odwróciłem wzrok na jakiś
punkt za całą tą Radą.
-
Joonmyeon, wiem, że jesteś zawiedziony, ale prawem również się
zajmuje. Przecież nie pójdzie do swojego szefa i nie powie mu, że
musi porzucić pracę na rzecz świata, który według Ziemian nie
istnieje, a ona tak naprawdę jest strażniczką i chroni świat
ludzi przed złem. Musi przecież z czegoś utrzymywać dom, rodzinę.
Musi chronić Ciebie. Bardzo się zmartwiła, gdy się dowiedziała o
tym co się w szkole stało. Główne źródło bezpieczeństwa,
schron, który był zabezpieczony zaklęciami, padł.
-
Brzmi niczym historia, kiedy to niezaproszony wampir nie może wejść
do czyjegoś domu. - Parsknąłem pod nosem bardziej do siebie, lecz
mężczyzna miał wyczulony słuch i uśmiechnął się, potakując
głową.
-
Wiem, że brzmi to komicznie, ale idealnie odzwierciedla sytuację.
Szkoła była chroniona w szczególności przed daimonami.
-
Daimonami? Przecież daimona ma się w sobie, jest to coś w rodzaju
posiadania drugiej twarzy...
-
Dokładnie tak, to jest to o czym mówisz z tym, że to nowy rodzaj
daimonów. Osobę ogarnia złość, wściekłość, nieprzyjemne
myśli, coś co sprawia, że mózg zaczyna się wyniszczać,
rozkruszać. Osoba przeobraża się w monstrum, parokrotnie większe,
silniejsze, straszniejsze. Wiemy, że miałeś już z czymś takim
styczność, pamiętasz jak wyglądało?
To
było coś a’la yeti z tym, że dwa, a może nawet trzy razy
większe, bardziej umięśnione, futro gęste, przechodzące z
ciemnego brązu na czerń, oczy jarzące się czerwienią, długie
kły jak u wampira, z tym, że na dolnej szczęce.
- Pamiętasz co robiło?
Stało
przede mną w całej swej okazałości, szczerząc kły i wpatrując
się czerwonymi oczami w moje. Sapało i dyszało, lecz nic nie
mówiło.
-
Jak się porozumiewało?
Nie
używało słów do porozumiewania się, zamiast tego wysyłało do
mózgu dziwne dźwięki. Brzmiało jakby ktoś przejeżdżał
pazurami po tablicy.
-
Jak oznajmiało swoje przybycie?
...ręce
całkowicie ubabrane krwią i brodzik nią wypełniony...
-
Czy ktoś Cię informował jaki byłeś po spotkaniu?
Był
jak marionetka… Uszkodzona marionetka…
-
Daimony bardzo często mają zwierzęcych pomocników. Myślisz, że
ma zwierzę domowe, a tak naprawdę to wyszkolony zabójca. Czy
pamiętasz, by miał jakieś zwierze, które dziwnie się
zachowywało?
Natknąłem
się na Dethana, psa Chena, wygiętego w dziwnej pozie na posłaniu.
(…) do nozdrzy dobiegł odór rozkładającego się ciała i
metaliczny zapach krwi.
-
Przepraszam, ale nic nie pamiętam. - Spojrzałem mężczyźnie
twardo w oczy, chcąc pokazać, iż mówię prawdę. Ten jedynie
pokiwał głową.
-
To prawda. Na prośbę Hajin podałam mu lekarstwo zapomnienia. -
Odezwała się dotąd milcząca Elisabeth. - Nie ma szans, by
cokolwiek z tego zapamiętał.
-
Nie chcę zapeszać, ale nie wiem czy pamiętacie, że lek był
niedoskonały. Miejmy nadzieję, że Joonmyeon nic sobie nie
przypomni, a nawet jeśli chłopcze... - Wskazał na mnie długim
palcem. - Masz niezwłocznie nas o tym poinformować, zrozumiano?
-
Jasna sprawa.
-
W takim razie przejdźmy dalej... - Sangwook skinął niespodziewanie
głową, co sprawiło, iż obróciłem się w tył. Otworzyłem
szerzej oczy widząc Krisa w towarzystwie Jongina oraz Victorii? Co
ona u diabła tu robiła?,
pomyślałem i już chciałem coś powiedzieć, lecz zostałem
uciszony przez gest cioci Elisabeth.
-
Zadaniem Victorii była dodatkowa ochrona Ciebie, dlatego miałeś co
miesięczne badania. Sprawdzaliśmy czy przypadkiem nie podano Ci
jakiegoś środka odurzającego, bądź nie miałeś skaleczenia i
styczności z inną krwią. - Wyszeptała cicho kobieta i dała znak,
by zamilknąć.
-
Dokończymy za dwa dni. Do tego czasu, Joonmyeon, zostajesz tutaj.
Spędź czas z mamą, ale o nic cięższego jej nie wypytuj. Tę
historię musi głowa Rady dokończyć. Wytrzymaj proszę do tego
czasu i nie pakuj się w kłopoty. Przemyśl sobie na spokojnie, daj
znać jeśli coś sobie przypomnisz, a o resztę zapytasz na
następnym zebraniu. - Skinął w moją stronę, po czym nie czekając
na nic więcej ani się nie żegnając wstał i wyszedł tylnymi
drzwiami z salonu.
Za nim poszła babcia i trójka, która przybyła. Kris
nawet jednym spojrzeniem mnie nie zaszczycił... Jakby mnie tu w
ogóle nie było,
pomyślałem i skupiłem wzrok na mamie, która wstała i się
zbliżyła.
-
Chodź, oprowadzę Cię. - Chwyciła mnie pod ramię z uśmiechem i
pociągnęła w kierunku zwiedzania.
Co ten Kriseł, wut. W końcu Jun moze się czegoś dowiedzieć! :D Co nieco się wyjaśniło, jestem szczęśliwa, bo już totalnie nic nie ogarniałam XD Tylko teraz mam złe przeczucie, że Chen nie jest tym, za kogo się podawał... ;__; Dzięki za rozdział i czekam na następne, bo teraz jeszcze bardziej mnie wszystko ciekawi ~
OdpowiedzUsuńClarieDane
CZY TY ŻYJESZ???!!! CZY TO OPOWIADANIE ŻYJE??!!! Jestem zachwycona :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dalej będziesz prowadzić tę historię, trzymam za to kciuki :D
Nie mogę, naprawdę ciekawy pomysł. BLAGAM KONTYNUUJ TO A OBIECUJĘ ŻE JESZCZE W TYM MIESIĄCU DOSTANIESZ ROZDZIAŁ NOCY.
OdpowiedzUsuń