LPAG

LPAG

wtorek, 11 lutego 2014

~ ROZDZIAŁ 8 ~

Obudziłem się, czując tępy ból w skroniach. Jęknąłem cicho i przekręciłem się na prawy bok, chcąc w jakiś sposób pozbyć się nieprzyjemnego kłucia. Niestety, ból nie chciał tak łatwo minąć. Jęknąłem po raz drugi i powoli, uważając na kłucie, podniosłem się do siadu. Przetarłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu, a dostrzegając, że jestem w swoim pokoju, odetchnąłem z ulgą. To był sen? Czy ja śniłem? Chyba tak, bo przecież na świecie nie ma takich… rzeczy… W mojej głowie kłębiły się tego typu podobne myśli. Zsunąłem się powoli z łóżka, dotykając stopami miękkiego dywanu i spróbowałem się podnieść, co poskutkowało tym, że poleciałem do tyłu z powrotem na posłanie. Jęknąłem z bólu i uniosłem się ponownie do siadu. Co się dzieje? Dlaczego mojego nogi odmawiają posłuszeństwa? Skrzywiłem się i zacząłem potrząsać nogami, gdy drzwi do mojego pokoju się otworzyły, i do środka weszła babcia w towarzystwie Krisa i cioci Elizabeth.
Obserwowałem jak Kris sadza swoje cztery litery w jednym z czarnych, skórzanych foteli, na drugim zasiada babcia, a ciocia podchodzi do mnie z jakąś fiolką. Zmarszczyłem nos, podejrzewając, że będzie kazała mi to wypić. Och, jakże się nie myliłem.
- Nie chcę. – Odwróciłem głowę, zakładając ręce na klatkę piersiową, tym samym przypominając małe, rozkapryszone dziecko.
- Joonmyeon, to dla twojego dobra. Chcesz być chyba zdrowym, radosnym chłopczykiem, a nie chorowitym i smutnym, prawda? To jest lekarstwo, będziesz po nim spokojniejszy, źle na Ciebie nie wpłynie. Bądź grzecznym chłopcem i wypij albo przejdziemy do brutalniejszych czynów, a wiesz do czego jestem zdolna. – Patrzyłem jak nagle ze spokojnej staruszki, wyłania się oblicze wiedźmy. Może nie dosłownie, ale cokolwiek robiła, potrafiła mnie przestraszyć.
Przełknąłem powoli ślinę, zaciskając mocno wargi i oczy, wciąż nie chcąc poddać się bez walki. Usłyszałem ciche prychnięcie i po chwili poczułem jak materac za mną ugina się pod czyimś ciężarem, i ciepłe ręce chwytające mnie w pasie. Obejrzałem się wystraszony do tyłu i ujrzałem głupkowatą twarz blondyna.
- Co to ma znaczyć?! Puść mnie natychmiast! – Szarpnąłem się mocno, chcąc uciec przed dotykiem chłopaka.
- A nie mówiłam? – Patrzyłem na roześmianą buzię cioci, której twarz z powrotem przybrała niewinny wygląd drobnej staruszki, wokół oczu i ust pojawiły się delikatne zmarszczki, a drobne dłonie zacisnęły się na fiolce z miksturą.
Kobieta nie bawiąc się dłużej w kotka i myszkę, podeszła bliżej i chwyciła mój podbródek między przegub kciuka, a palca wskazującego. Zahaczyła pazurem o dolną wargę, w celu rozwarcia moich ust, lecz twardo trzymałem je zaciśnięte.
- Kris… - Usłyszałem cichy szept dobiegający z gardła ciotki i po chwili poczułem dużą dłoń Krisa, zaciskającą się na mojej szczęce. Ścisnął mocno, co spowodowało, że otworzyłem usta, a ciotka skorzystała z okazji i wlała mi płyn wprost do gardła. Blondyn przesunął rękę na usta, bym nic przypadkiem nie wypluł i czekał aż grzecznie przełknę. Zacisnąłem oczy – nie z powodu gorzkawego posmaku zostawionego przez lekarstwo, lecz przez to, że Kris oparł brodę na moim ramieniu i składał motyle pocałunki na moim karku.
Wzdrygnąłem się i stłumiłem jęknięcie. Kurde, Joonmyeon, ogarnij się. Jesteś twardym gościem, czemu jęczysz jak jakaś panienka w trakcie orgazmu? To tylko zwykły pocałunek, ogarnij się… Ogarnij…
- Dobrze. Teraz idź się umyj, bez pajacowania proszę tym razem, a potem zejdź na dół coś zjeść. Nie mogę pozwolić, by mój wnuczek chodził głodny, a tym bardziej twój organizm potrzebuje witamin i protein do prawidłowego funkcjonowania… Szczególnie, że było się „nieobecnym” przez cztery dni. – Babcia Kim westchnęła cicho i potarła czoło zmęczona.
- Będę mógł potem pojechać do Jongdae? Dawno go nie widziałem, a nie wiem jak się ma po tragedii… - Wyjąłem spod poduszki telefon i włączyłem go, co spowodowało małe zakłócenia. W ciągu nie całej minuty przyszło około stu powiadomień o nieodebranych połączeniach i nieprzeczytanych wiadomościach.
- Oczywiście kochanie, ale Kris pójdzie z Tobą. – Odparła babcia, wstając powoli z pomocą siostry i kierując się do wyjścia. – Tak samo twój kolega przypilnuje Cię pod prysznicem byś znów nie zemdlał.
- Słucham?! Nie ma mowy! Też jestem człowiekiem i należy mi się chwila prywatności!
- Oj daj spokój Myeonnie. Obaj jesteście chłopcami, macie te same narządy płciowe, więc co za różnica? To tak jakbyście brali razem prysznic w szkole po treningu. – Obserwowałem kobietę, która była podobno moją babcią, a czasami wcale się tak nie zachowywała. Wzruszyła ramionami, uśmiechając się delikatnie pod nosem i pociągnęła za ramię siostrę, która przystanęła na moment w drzwiach.
- Co do pilnowania pod prysznicem to także jestem za. Ale Kris go nie musi pilnować, gdy pójdzie spotkać się z Jongdae.
- Co ty mówisz Elizabeth? – Babcia spojrzała na nią zaskoczona i stała, oczekując odpowiedzi. – Przecież wiesz co się dzieje. Nie może sam sobie paradować po mieście…
- Hajin, proszę Cię. Przychodząc do was, spotkałam po drodze rodzinę Kim. Byli z synem, zatrzymałam ich, by spytać się, co Jongdae tu robi, bo przecież powinien być i odpoczywać w szpitalu. Okazało się, że jego życiu nic już nie zagraża, wszystkie potrzebne zabiegi, szczepienia i badania porobili i normalnie wypisali go po tygodniu. Ma jeszcze parę blizn i zadrapań, a tak to wygląda na zdrową rybę. – Roześmiała się na to stwierdzenie i poklepała siostrę po ramieniu.
- Cóż… dobrze… Ale pod prysznic idziesz ze swoim strażnikiem! I bez żadnych ale! – Mówiąc ostatnie słowa, chwyciła ciotkę pod ramię i wyszły obie z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Westchnąłem cicho i już chciałem otworzyć pierwszą wiadomość, gdy uświadomiłem sobie pewną, dość istotną rzecz…
- Dlaczego ty mnie jeszcze trzymasz?! – Obróciłem się do Krisa, który ni z tego, ni z owego, odsunął się do tyłu wystraszony. Wyglądał jakby się zdrzemnął trochę… Świadczyły o tym lekko widoczne cienie pod oczami.
- Bo mi tak wygodnie…
- Puść mnie… Chcę iść się umyć.
- Pamiętaj, że muszę Cię pilnować… - Zaśmiał się cicho, puszczając mnie i osuwając się w tył.
- Wyglądasz jakbyś raczej miał łóżka pilnować, a nie mnie… Nie to, że mi coś przeszkadza. – Wstałem szybko z posłania i spojrzałem na swoje ciało. – Em… Czemu mam na sobie jedynie spodnie od dresu? Coś się między nami wydarzyło?! Co żeś mi zrobił?! – Odskoczyłem wystraszony do tyłu, trafiając plecami na ścianę.
- Hm… Pomyślmy… - Ziewnął cicho i spojrzał na mnie spod pół przymkniętych powiek. – Najpierw wzięliśmy razem prysznic… gorący prysznic… później zemdlałeś na mój boski widok i byłeś całkiem goły… zaniosłem Cię do łóżka… zrobiliśmy fiku-miku i ubrałem Cię w spodnie, by kobiety nic nie podejrzewały…
- Że co przepraszam zrobiliśmy?! – Spojrzałem na niego jednocześnie wkurzony i wystraszony. Chwyciłem czyste ciuchy i uciekłem do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi i rzucając ubrania na pralkę.
Westchnąłem ciężko, załatwiłem potrzeby fizjologiczne i wszedłem ostrożnie do brodzika, zamykając za sobą drzwi od kabiny i puszczając gorącą wodę. Chwyciłem w ręce szampon wiśniowy i wylałem sobie trochę płynu na głowę, zamykając wcześniej oczy. Stałem tam rozkoszując się ciepłem spływającym po ciele, zapachem świeżych wiśni i dziwnym spokojem, który zapanował w moim ciele. Umyłem dokładnie włosy i całe ciało, czując jakby było całe brudne. Brudne, bo Wu Fan Cię dotykał… Wzdrygnąłem się na głupią myśl, która zakwitła w mojej głowie i potrząsnąłem głową. Przypomniałem sobie o owym fiku-miku i powoli zsunąłem dłoń w kierunku pośladków, jakby starając się poczuć jakąś maź, ślad, gorąco lub cokolwiek podobnego. Z ulgą stwierdziłem, że nic takiego dziwnego tam nie ma, więc umyłem się do końca, zakręciłem wodę i wychodząc z kabiny, chwyciłem ręcznik, którym obwiązałem się w pasie. Chwyciłem drugi ręcznik i założyłem go na głowę, wycierając włosy do sucha. Skupiony na wysuszaniu, usłyszałem cichy śmiech z bliskiej odległości. Obejrzałem się i ujrzałem blondyna, który ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
- S-Serio myślałeś, że się kochaliśmy? S-Serio? Boże, nie mogę uwierzyć, że to sprawdzałeś… - Złapał się za brzuch i nie wytrzymując, parsknął głupkowaty śmiechem.
Stałem przed nim półnagi, z mokrymi włosami, z których jeszcze spływała woda, z wielkimi czerwonymi rumieńcami na policzkach i ściśniętą dłonią w pięść.
- ZBOCZENIEC CHOLERNY! Wynoś się stąd! – Chwyciłem pierwszą rzecz, która leżała pod moją ręką – pudełko wacików – i cisnąłem nim w chłopaka.
Na moje nieszczęście, chłopak jakby przewidział mój ruch i uchylił się przed uderzeniem. Wciąż zanosząc się śmiechem, zbliżył się, aż dzieliło nas jedynie parę centymetrów. Spojrzał na mnie z góry, przez co musiałem zadrzeć głowę i jak gdyby nigdy nic, przycisnął mnie do ściany, wsuwając kolano między moje nogi. Spaliłem jeszcze większego buraka, w myślach tocząc wojnę sam ze sobą, że nie jestem jakąś tam panienką, że nie powinienem co chwila się rumienić i takie tam.
Jedną rękę oparł obok mojej głowy, a drugą chwycił mój podbródek. Momentalnie spoważniał i spojrzał mi w oczy. Wpatrywałem się w złote tęczówki jak zaczarowany. Musiałem przyznać, że oczy to miał z nie z tego świata…
- A może Ty chciałbyś przeżyć fiku-miku? Hm…? – Zbliżył wargi do mojego ucha i ugryzł delikatnie jego płatek, chwytając go zębami i ciągnąc powoli.
Potrząsnąłem głową, próbując wyrwać się z uścisku, lecz jakby moje drugie ja walczyło z tym, by zostać na miejscu i dać się „pożreć”.
Siłą woli i umysłu, zebrałem się w sobie i z całych swych sił, odepchnąłem chłopaka, tak że ten poślizgnął się i poleciał w tył na kosz z brudnymi ciuchami. Zabrałem swoje ciuchy, które zostawiłem na pralce i wybiegłem z łazienki. W pokoju szybko się ubrałem, z szafy wyjąłem bluzę i popędziłem migiem na dół, gdzie znalazłem ciocię z babcią, grające w karty. Wbiegłem do kuchni, by porwać kromkę chleba z dżemem wiśniowym i pobiegłem na przedpokój. Trzymając pieczywo z zębach, założyłem buty i wybiegłem czym prędzej z mieszkania w kierunku domu przyjaciela.
Dopiero po paru minutach, siedząc na murku przed domem przyjaciela, przypomniałem sobie o jedzeniu. Palnąłem się w czoło i w spokoju, uspokajając oddech, zjadłem to, co wyniosłem z domu. Posiedziałem jeszcze chwilę, obserwując okolicę i myśląc, co się stało. Potrząsnąłem głową, wstałem i przeskakując przez furtkę, skierowałem się do frontowych drzwi. Zapukałem cicho, nie wiedząc czy Jongdae przypadkiem nie śpi.
Po niespełna kilku minutach usłyszałem jak ktoś po drugiej stronie bawi się łańcuchem i zamkami. Drzwi powoli się uchyliły, dając powietrzu wejście do wnętrza. Roześmiałem się, gdy pierwsze co mnie przywitało to Dethan, pies Chena. Wygłaskałem go z utęsknieniem, wytarmosiłem i dałem spokój, słysząc jak właściciel gwiżdże, by wracał do środka. Podniosłem się, stając twarzą w twarz z przyjacielem. Zmrużyłem oczy, obserwując uważnie każdą widoczną bliznę, ranę gojącą się i skaleczenie.
- Mnie też powinieneś tak wyściskać, wiesz? – Usłyszałem urazę w głosie ciemnowłosego, a chwilę później już stałem w domu przyjaciela, będąc przytulanym i tarmoszonym za policzki. Roześmiałem się głośno, odwzajemniając uściski i starając się odsunąć, by nie sprawić mu dodatkowego bólu. – Czemu się odsuwasz? Nie lubisz mojego dotyku już? – Spojrzał na mnie z miną zbitego psa, którą zawsze robił Dethan, gdy nie chciano mu dać więcej rarytasów. Pokręciłem jedynie głową i poczochrałem jego włosy.
- Iie. Nie chcę Ci sprawić dodatkowego bólu.
- Ale mnie już nic nie boli. Wyzdrowiałem, bo byłem pod dobra opieką lekarzy, przyswajałem grzecznie lekarstwa i ta-dam! Zdrowy jak rydz!
- Chciałeś powiedzieć ryba. – Zaśmiałem się cicho, ponownie się w niego wtulając.
- To też. A w ogóle to rodziców nie ma w domu. – Poczułem jego palce, wplatające się w moje włosy i szarpiące delikatnie za kosmyki.
- I co ja mam do tego? – Mruknąłem cicho, przymykając oczy i rozkoszując się bliskością chłopaka, której tak mi brakowało.
- To, że mogę zrobić to i nikt tego nie zobaczy. – Odsunął mnie od siebie, chwycił moją buzię w obie ręce i złożył na mych wargach delikatny pocałunek, który z każdą chwilą przeradzał się w głębszy. Mruknąłem cicho, chcąc początkowo się odsunąć, ale odezwało się drugie ja, które nie chciało sprawiać chłopakowi przykrości.
Nie mając innego wyboru… Albo chęci… Zaplotłem ręce na karku przyjaciela, przysuwając się bliżej i powoli odwzajemniając pocałunki…

3 komentarze:

  1. omooooooooooooooo SuChen *u* czemu mam wrażenie, że biedny Suszki zaraz zostanie wykołowany przez Chena, który, nie wiedzieć czemu, wydaje mi się nie być tym, za kogo się podaje...?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko wszystko układa się w miarę logiczną całość ♥_♥ no chyba, że nagle znowu czymś zaskoczysz :P haha kocham ☺♥ dawaj dalej :3
    ~Chen

    OdpowiedzUsuń