~ ROZDZIAŁ
5 ~
Czułem się jakbym występował w jakimś horrorze,
thrillerze, kryminale czy wszystkim tym razem wziętym. Z wrażenia aż się
cofnąłem parę kroków w tył, starając się powstrzymać nieprzyjemne uczucie,
kumulujące się w gardle.
Nad gmachem budynku unosiły się kłęby czarnego
dymu, który z każdą chwilą rósł, jakby chciał zasłonić widok na zniszczenia.
Dym wydobywał się z południowej części budynku, co oznaczało, że w powietrze
wyleciała nowa hala sportowa, kanciapy wuefistów i pamiętny składzik, w którym
to niby miałem halucynacje do dziwnych stworzeń. Jęknąłem cicho, czując
nadchodzącą falę mdłości i bez próby powstrzymania się, zwymiotowałem
centralnie przed siebie. Oparłem ręce na kolanach, zaciskając mocno oczy i
czując, że większa część ocalałych przypatruje mi się ze współczuciem i
jednocześnie obrzydzeniem. No cóż… gorzej być już chyba nie mogło.
-
Serio panie przewodniczący? Nie mogłeś nam oszczędzić tego widoku? – Słysząc
dobrze znany głos największych plotkar w szkole, westchnąłem tylko i czekałem
sam nie wiem na co.
-
Idiotki! Dajcie mu spokój i idźcie lepiej do autokaru! – Po chwili poczułem jak
ktoś narzuca na moje barki coś w rodzaju koca i prowadzi mnie do karetki,
sadzając na schodkach. Spojrzałem na ową osobę i ujrzałem Sehuna. Podziękowałem
skinieniem głowy, chwilę później dostając do rąk kubek z jakimś dziwnym naparem
z ziół. Powąchałem i duszkiem wypiłem, krzywiąc się nieznacznie.
-
Za niecałe pięć minut lek zacznie działać, więc siedź spokojnie i nie patrz na
zgliszcza. – Usłyszałem koło siebie głos lekarki, która przypatrywała mi się z
troską wymalowaną na twarzy.
-
Dobrze, a wie pani co z naszym kolegą? Gdzie jest? Czy wszystko dobrze? Wyjdzie
z tego? – Oparłem głowę o kant drzwi, przysłuchując się jak Sehun zalewa
lekarką falą zmartwionych pytań.
-
Spokojnie, spokojnie chłopcy. Doktor Cha powiedział, że wasz kolega był jedną z
trzech osób, która była najbliżej wybuchu, a może i jedyną, która była w
centrum. Ma drugi stopień poparzenia twarzy, jest nieprzytomny i prawdopodobnie
trafi w stan śpiączki farmakologicznej, ale wszystko jeszcze wyjdzie w praniu.
Reszty nauczyciele i opiekunowie dowiedzą się w szpitalu.
-
Chwila moment, powiedziała pani jedną z trzech osób? Kto był z nim tam jeszcze?
Przecież on wtedy nie miał zajęć wychowania fizycznego. – Spojrzałem to na
lekarkę, to na przyjaciela powoli odzyskując świadomość czucia w kończynach i
próbując rozruszać zdrętwiałymi palcami.
-
Kochanieńki, więcej to wie policja. Ja jestem od leczenia, a nie od dochodzenia
co się stało, kto był na miejscu itp. A teraz zmykajcie do autokarów, mam
jeszcze masę pacjentów, którzy właśnie mdleją na drodze. – Wypowiadając te
słowa, wyskoczyła z karetki i pobiegła w kierunku rannej dziewczyny, która nie
była w stanie iść dalej przez rozszarpaną nogę. Skrzywiłem się na ten widok,
ale na szczęście nie poczułem nowej fali mdłości.
Wstałem powoli z pomocą tęczowowłosego i
odłożyłem koc na jedno z miejsc. Odeszliśmy w kierunku autokaru, w którym
siedziała nasza klasa, lecz w pewnym momencie się zatrzymałem. Miałem wrażenie
jakby ktoś mi się uporczywie przypatrywał. Obróciłem się wokół własnej osi,
starając się dojrzeć kto mnie dogląda. Już odwracałem się, by wsiąść do
pojazdu, gdy kątem oka na dachu północnej strony budynku dojrzałem jakąś
postać. Rozejrzałem się dookoła czy ktoś więcej to widzi, lecz wszyscy byli
zajęci ugaszaniem pożaru i ratowaniem innych. Zmrużyłem oczy, chcąc uzyskać
ostrość widzenia, ale jedynie co potrafiłem dostrzec to cień.
Przechadzał się swobodnie po dachu jakby nic się
nie wydarzyło. Podskakiwał, machał rękoma – jednym słowem pajacował. Tylko po
co? Kim był?
Stałem jak słup soli, tarasując innym wejście do
pojazdu, co skutkowało tarmoszeniem, przepychaniem i bezlitosnymi
przekleństwami. Po kilku sekundach, może minutach przesunąłem się na bok,
widząc zmierzającego w moim kierunku nauczyciela, asekurującego poprzednio
widzianą dziewczyną z na wpół rozszarpaną nogą. Szybko do nich podbiegłem i
przejąłem poszkodowaną od nauczyciela, by mógł wrócić pomóc reszcie. Usadowiłem
dziewczynę na jednym z paru wolnych miejsc i zabezpieczyłem jej nogę przed
trącaniem i innymi uszkodzeniami. Spojrzałem na nią, próbując sobie przypomnieć
skąd ją znam.
-
Nie musisz się tak patrzeć. Nie potrzebuję litości, ale dzięki za pomoc. –
Potrząsnąłem głową i dopiero po chwili sobie skojarzyłem.
-
Przepraszam, nie chciałem Cię urazić. Co Ci się stało? – Przesunąłem wzrokiem
po jej nodze, chcąc się czegokolwiek dowiedzieć.
-
Trenowałam akurat wtedy, kiedy nastąpił wybuch, który wyrzucił mnie z sali i
nadziałam się na szkło rozrzucone na wszystkie strony. Przynajmniej tak mi
mówią, bo na chwilę straciłam przytomność. – Wskazała na głowę, gdzie widniał
opatrunek. – Przywaliłam głową w ścianę i bardziej się czułam jakby ktoś albo
coś rozszarpywało mi pazurami, zębami lub cokolwiek innego to było, nogę.
Przecież to na pierwszy rzut oka widać, że szkło by czegoś takiego nie zrobiło!
– Pacnęła się ręką w czoło i za chwilę się skrzywiła. – Nie wiem co to było, ale
jak tylko się dowiem co za pacan wysadził budę to mu nogi z dupy powyrywam albo
zafunduję sto razy gorsze katusze, jeśli okaże się, że nie będę mogła
wystartować w eliminacjach!
-
Wszystko będzie dobrze Amber…
-
Nadzieja matką głupich, nie pamiętasz Suho?
Uśmiechnąłem się ledwo widocznie i wyskoczyłem z
autokaru, chcąc spojrzeć raz jeszcze na całe pobojowisko. Starając się nie
przeszkodzić w działaniach straży pożarnej i policji, obszedłem wszystkie taśmy
by stanąć na parkingu od wschodniej strony gmachu. Uniosłem wzrok na ową część,
lecz zamiast ściany z oknami zobaczyłem wielką wyrwę i czarny dym. Strażacy
wchodzili i wychodzili w kombinezonach, nie wiedząc co ich czeka w środku.
Zdałem sobie sprawę, że od całej akcji ani razu
nie widziałem Krisa. Gdzie był? Co miał
na myśli bym uważał na Chena? Chwila… Po co ja się w ogóle tą gadką
przejmowałem? Chen to mój przyjaciel z czasów dzieciństwa, zawsze byliśmy
nierozłączni, te same szkoły, ulica na której mieszkaliśmy, zawsze spędzaliśmy
czas w swoim towarzystwie. A Kris? Dopiero jest tu jeden dzień… Nie no chwila!
Jest tu dopiero jeden dzień, a nagle szkoła wylatuje w powietrze? To chyba od
niego powinienem się z daleka trzymać. Tak… Nie zbliżę się do niego. W jego
towarzystwie zawsze wynikają jakieś dziwne kłopoty…
Moje rozmyślania przerwał przeciągły sygnał wozu
strażackiego i rozdzierający cały szum krzyk.
-
Kryć się! W środku jest kolejna bomba! Dzwońcie po antyterroryst… - Policjant,
który wybiegł, nie zdążył nic więcej dodać. W powietrzu dało się poczuć odór
palonego ciała, usłyszeć przeciągły pisk, a wszyscy słysząc kolejną eksplozję –
padli na ziemię, czekając aż nieznośny dźwięk umilknie.
Chyba do końca nie powróciła mi świadomość
szybkiego reagowania. Gdyby nie strażak, który rzucił się, by mnie powalić to
kto wie… może znalazłbym się na pobliskim drzewie w kawałeczkach, rozszarpany
przez wybuch.
Po niecałych dziesięciu minutach nieustających
wstrząsów wtórnych, powoli można było się podnieść. Wziąłem głęboki oddech by
odetchnąć, ale chwilę później – nie wiedząc jak dobiegłem – wymiotowałem drugi
raz dzisiejszego dnia w krzakach. Siedziałem ze zwieszoną głową i czułem jak po
moich policzkach spływają niekontrolowane łzy, a z nosa cieknie… krwią.
Ktoś podetknął mi chusteczki pod nos. Spojrzałem
w owym kierunku, widząc zmartwionego strażaka, który mnie wcześniej powalił, a
tuż za nim dobiegającego lekarza.
-
Wracaj do akcji, zajmę się chłopakiem. – Przyglądałem się młodemu lekarzowi z
lekkim zarostem na brodzie i uważnym spojrzeniu, który odsyłał strażaka
machnięciem ręki. – Pokaż co my tutaj mamy.
Coś
mi w nim nie pasowało. Niby martwił się i starał otoczyć opieką jak to lekarz,
ale coś z nim było nie w porządku… tylko nie wiem co.
-
To Ty gówniarzu powinieneś być na miejscu tego policjanta. – Usłyszałem
warknięcie wydobywające się z jego gardła.
-
S-Słucham? – Spojrzałem na niego, nie wiedzą czy się nie przesłyszałem.
Poczułem na sobie spojrzenie młodego lekarza,
przepełnione czystą nienawiścią i pogardą. Nie odzywając się więcej, oczyścił
mi nos i wsadził do dziurek waciki, nasączone jakimś olejkiem.
-
Halo! Niech ktoś mi pomoże! Przynieście noszę, młodziak zemdlał!
-
N-Nieprawd… - Nagle poczułem jak cały świat usuwa mi się spod stóp i lecę w
ciemną przepaść, uderzając głową o twarde podłoże.
-
Słodkich snów dzieciaku.
Jezu, czy tylko ja mam wrażenie, że kolejne rozdziały nic nie wyjaśniają, tylko potęgują ciekawość i niepewność? ^^ Kolejny dobry rozdział, mam tylko nadzieję, że wiesz co robisz i jaki to wszystko będzie maiło cel i koniec ^^
OdpowiedzUsuńHwaiting! Czekam na więcej <3
Świetne *-* zaintrygowało mnie i zamierzam przeczytać wcześniejsze ~~
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział !
OdpowiedzUsuńPrzeraża mnie to ie wiem co się dzieje, chaos i zamęt ;; Ten lekarz jest zryty...co im Suszekk zrobił? </3
OdpowiedzUsuń