PROLOG
Ciemne chmury przesłoniły widok na rozciągające
się w dole miasto. Do uszu przestały dobiegać jakiekolwiek dźwięki. Wszystko co
do tej pory było słyszalne – zanikło. Zwierzęta uciekły w popłochu, ptaki
zerwały się do lotu jakby przestraszyło je coś, co czyhało w lesie.
Czarnowłosy chłopak jak co dzień przemierzał las
w poszukiwaniu spokoju. Było to jedyne miejsce, w którym czuł się bezpiecznie.
Praktycznie wychował się tutaj. Odkąd sięga pamięcią, dziadek zabierał go na
przechadzki leśne, by mógł zespolić się z naturą. Uczył go jak pomóc
zwierzęciu, które trafiło w sidła kłusowników, jak zdobywać pożywienie w razie
nagłej ucieczki, jak zdobywać wodę, by nie narazić się żadnemu drapieżnikowi, a
przede wszystkim uczył go jak znaleźć drogę powrotną do domu. Nauka wcale nie
była taka prosta na jaką mogłaby wyglądać. Ile razy się załamywał, gubił się,
płakał? Ile razy trafiał na drapieżniki, przed którymi trzeba było się bronić? Ile
razy próbował się poddać?
Skierował się w swoje ulubione miejsce; urwisko z
małym wodospadem, kierującym wodę w stronę miasta położonego parę kilometrów w
dole. Było to główne miejsce czystej wody, jedynej na całe Seul. Podszedł na
krawędź urwiska i wciągnął głośno nocne powietrze, które chwilę później
oczyściło jego płuca z niepokoju. Stał tak przez dłuższy czas, wsłuchując się w
cichy szept lasu. Dopiero po paru minutach zorientował się, że coś nie gra.
Żadnego żywego ducha, żadnego odgłosu kopyt uderzających rytmicznie w podłoże.
Nic. Kompletna cisza. Odwrócił się w kierunku, z którego przyszedł, lecz nic
podejrzanego nie dostrzegł. Pamiętając by zachować zimną krew, odwrócił się z
powrotem do panoramy miasta. Niestety, zamiast panoramy zobaczył iście
makabryczny widok. Parę kroków od niego spoczywało ciało wysokiego,
blondwłosego chłopaka. Wszystko było by w miarę dobrze, gdyby nie fakt, że
leżał on w kałuży krwi, która z każdą sekundą się powiększała oraz rozerwanym
gardłem i wzrokiem utkwionym w nim. Po plecach czarnowłosego przeszedł dreszcz
obrzydzenia. Nie czekając ani chwili dłużej, wyciągnął komórkę by zadzwonić po
leśniczego i poinformować go o zaistniałej sytuacji. Nie zdążył nic zrobić,
słysząc za sobą dźwięk łamanych gałęzi. Przestraszony odwrócił się w owym
kierunku, szykując się na napastnika, ale nikogo nie zobaczył. Zacisnął dłonie
w pięści, czując, że ktoś sobie z niego robi żarty. Warknął cicho i odwrócił
się z powrotem do rannego… którego nigdzie nie było. Ani ciała, ani krwi, ani
niczego. Przetarł oczy, nie wierząc w to co widzi, a raczej czego nie widzi.
Rozejrzał się dookoła i ujrzał na jednej z gałęzi dębu czarnego kruka. Nie był
on zwykły. Dwa razy większy od normalnego, ze ślepiami jarzącymi się złotem i
potwornym dla uszu głosem. Zakrakał dwa razy i wzbił się w powietrze, znikając
po chwili z oczu. Chłopak spojrzał za ptakiem, gdy tuż przed nim wylądowała karteczka z napisem: Let’s play a Game.
Raczej omijam pisanie komentarzy na blogach ale zrobię wyjątek :) prolog jest epicki! Będę naprawdę z wielką niecierpliwością wyczekiwać dalszych części *.* Dawaj szybko pierwszy rozdział!! ♥
OdpowiedzUsuńWYJĘ, WEŹ NAPISZ WIĘCEJ, BO SZLAG MNIE TRAFI, JAK NIE PRZECZYTAM. >3>
OdpowiedzUsuńCO TEN COOOO? CO KRIS WE KRIW OMG COOOO...
OdpowiedzUsuńheh, o tej porze to ja już jak przytrzymana piszę XD